Śmierdząca sprawa, czyli zyski z miejskich szaletów i wychodków Krzysztof Prendecki | 2006.10.30 |
Felieton z książki "Kuracja wiedzą"
Media obiegł przeciek z Ministerstwa Finansów, które w ramach ułatwiania życia przedsiębiorcom i zmniejszania fiskalizmu chce wprowadzić kasy fiskalne w toaletach publicznych. Na razie wyrok na szalety odroczono, na razie... Przecież już w 69 roku n.e. cesarz Wespazjan opodatkował toalety publiczne, dając początek powiedzeniu, że „pecunia non olet” – pieniądze nie śmierdzą. Nie wiedzieć czemu życzenia świąteczne czasami się spełniają. 24 grudnia 2004 r. na łamach prasy pisałem: „Ministerstwu Finansów życzymy kolejnych świetnych pomysłów podatkowych. Bo nie może być tak, iż udając się, dajmy na to, za potrzebą, babcia klozetowa nie smyrnie ani VAT-em od luksusu za korzystanie z kabiny, ani akcyzą za użycie mydła w płynie, a już niewyobrażalny brak kasy fiskalnej i paragonu może spowodować, że miła dorabiająca emerytka wrzuci grosiki z nieopodatkowanego talerzyka wprost do kieszeni fartucha, który jest siedliskiem szarej strefy.” Aż strach życzyć naszym ukochanym molestatorom fiskalnym czegokolwiek na najbliższą gwiazdkę… Bliżej Europy Jeszcze nie tak dawno w naszym kraju problem oddania potrzeby stanowił nie małe wyzwanie. Jak opisu w świetnej książce „Wakacje w Polsce Ludowej” Paweł Sowiński zły stan sanitariatów skłaniał władze do powołania międzyresortowej komisji do spraw urządzeń sanitarnych. W takich kurortach jak Jastarnia była tylko jedna ubikacja publiczna, więc turyści i mieszkańcy załatwiali swoje potrzeby masowo w lesie. Na szczęście zmieniło się to na lepsze. W „Esejach o tęsknocie za komunizmem” czytamy nostalgiczne wspomnienie o „Toalecie” pióra Aleny Cichanowicz. Pojawia się kobieta która na pytanie po powrocie z zagranicy na pytanie: „Co najbardziej panią zachwyciło?” Odpowiedziała „Toaleta. Chciałabym tam umrzeć, na tych różowych kafelkach”. I pojawiają się jakże słuszne racje: „Dostępność toalety czyni wolnym i radosnym. Niedostępność zmienia zaspokajanie potrzeby w egzekucję potrzebą…Dlatego też wielu więźniów i aresztantów pozbawia się toalety. W kącie każdej więziennej celi stał i po dziś dzień stoi – jak symbol brudu, udręki i poniżenia – kibel. (…) Opisując problemy Białorusinów którzy nadal muszą korzystać z lasów podczas podróży pisze: „Tam, gdzie ludzie żyją w strachu, śmierdzi kiblem. Tam gdzie stoją toalety, czuć powiew wolności”. Historia pachnąca inaczej Wszystko płynie, mawiał klasyk i wszystko się zmienia. W staropolskiej terminologii słowem „dupa” nikt by się nie zgorszył. Było to określenie nory lub dziupli. Mawiało się o dupach w drzewie lub durniu skalnym. Ustęp jeszcze w XIX wieku identyfikował miejsce na uboczu. Kiedy chciano porozmawiać na osobności proszono na ustęp. Stolec określał z początku krzesło, tron królewski lub fotel biskupi. Nazywano tak też krzesło instalowane jako urządzenie sanitarne i stąd ten wyraz swój początek bierze. Ludwik Stomma wyodrębnia cztery fazy podejścia do tematu defekacji we Francji: X–XVI wiek. Defekacja o charakterze towarzyskim (król przyjmujący na audiencjach w wychodku, wielooczkowe wychodki dworskie, ubikacje klasztorne po sześć do dwunastu dziur, nasiadówki uprzyjemnione wspólną lekturą). XVI–XVIII w. Gdzie popadnie – okres zaniku przestrzeni wydzielonej, folgowanie potrzebom na schodach, za kotarami, na balkonach; zanika zwyczaj podcierania. Koniec XVIII–XIX w. Ponownie miejsca wydzielone, ograniczone do wąskiego grona rodzinnego. Od końca XIX wieku toaleta indywidualna w ramach mieszkania. Chodzili tam piechotą Henryk Walezy, oczarowany nowoczesnością toalet na Wawelu chciał podobne nowinki zastosować w Luwrze (wiedzmy, że na Wawelu zachował się kamienny wychodek z kamiennym otworem, a w siedzeniach niektórych karet były specjalne otwory, dzięki którym nie trzeba było opuszczać pojazdu), jednak przed realizacją jego planu, korzystał z tradycyjnego krzesełka z otworem, ustawionego w sypialni. W tej wygodnej pozycji zwykł przyjmować gości. Niestety podczas tej codziennej czynności dopadł go morderca i wbił sztylet w odsłonięte podbrzusze króla. Historia dziejów zna podobne przypadki zejścia ze „świątyni dumania”. W latrynie klasztoru Perth w 1437 r. został zamordowany król Szkocji Jakub I. Król Anglii James I, który panicznie bał się otrucia przechowywał swój nocnik w skórzanym pokrowcu zamykanym na klucz. Caryca Katarzyna II w toalecie miała klozet przerobiony z tronu królów z Zamku Królewskiego w Warszawie. Gdy napinała się w trakcie załatwiania naturalnej potrzeby, dostała wylewu, zapewne w pięknych okolicznościach antycznego blichtru. Samych władców nie opuszczały zwyczajne problemy poddanych. Taki Karol Wielki największy władca średniowiecznej Europy miał dziedziczne rozwolnienie, a cesarz Franciszek Józef prawie przez całe życie nie miał klozetu koło swej sypialni i ganiał aż przez trzy komnaty. Smród również świerzbił delikatne nozdrza miłościwie panujących. W Wersalu Ludwika XIV, w którym nie było kanalizacji, oddawało potrzebę w zakamarkach pałacowych kilkanaście tysięcy miłośników „Króla Słońce”, więc symbol świetności śmierdział na kilkadziesiąt kilometrów. Królowa angielska Elżbieta I zaś systematycznie gderała o nieprzyjemnym zapachu wydobywającym się z nie opróżnionych nocników w jej pałacu w Richmond. Samych włodarzy ludów nie opuszczało przy tym dobre poczucie wytwornego smaku. Królowa Wiktoria kazała sobie bowiem poobijać sedesy szkarłatnym pluszem. Inny, dość późniejszy „możnowładca”, Włodzimierz I. Lenin zwykł przewidywać: „Gdy zawładniemy światem będziemy używać złota do budowy wychodków”. Miejski problem wonny Jedna z najstarszych wzmianek o wychodku pochodzi z roku 1820. Był to intymny, kamienny zakątek w dzisiejszym szwajcarskim mieście St. Gallen. Jednak opór na nowinki w tej materii nastręczał nie lada kłopotów. Kiedy próbowano w Madrycie XVIII wieku wprowadzić królewski zakaz wyrzucania nieczystości na ulicę, omal nie doszło do buntu. Wcześniejsze paryskie zakazy z XIV wieku pozbywania się nieczystości z okien domu – nie zawsze przynosiły pożądane efekty. Księżna Orleanu pisała w 1718 r.: „Paryż to straszne miasto: ulice tam tak cuchną, że trudno wytrzymać, (…) fetor tak okropny, że niepodobna go znieść.” „Idzie się, idzie!” wołali jeszcze w XVIII wieku przechodnie, by nie być oblanym z wysokości. Nie pachnące zbyt przyjaźnie ulice w Pradze nazywano Fiołkowa czy Różana. Nawet takie miasto jak Londyn nie posiadało kanalizacji aż do lat sześćdziesiątych XIX stulecia. Jeszcze dużo później był z tym problem. Winston Churchill odnosząc się do warunków życia Brytyjczyków: „Widzę mało powodów do chwały dla imperium, które włada morskimi falami, a niezdolne jest spłukać wody w kanałach miejskich”. Pierwsze wychodki publiczne podzielone na dwie klasy uruchomiono w Anglii. Co na to miłośnicy równości? Czy to nie dyskryminacja? Jak podaje znawca C.K. Austrii Leszek Mazan, pierwszy wychodek w Austrii pojawił się w 1800 r. Przed drewnianą wkopaną w ziemi kadzią z nieczystościami stał magistracki strażnik w szerokim płaszczu. Przychodził klient, strażnik zasłaniał go rozchylonymi połami, a gdy gość zapiął na powrót wszystkie guziki, inkasował od niego dwa grajcary. Trudno to sobie wyobrazić, ale pierwszy projekt opery wiedeńskiej w 1861 r. w ogóle nie uwzględniał wychodków. Lud nieufny kloace Zbigniew Libera w świetnej antropologicznej rozprawie „Rzyć, aby żyć” zauważa, że za wielką potrzebą chodzono na dwór, choć w nie najbliższe miejsce domu. Najlepiej za stodołę. Jak podają przekazy ludowe: „Największą bezczelnością to zesrać się komuś na progu, otworzyć drzwi i poprosić gospodarza o papier”. W słowackich wsiach nie było nocników dla dzieci. Te załatwiały się na klepisku w izbie, potem ktoś ze starszych domowników sprzątał ekstrema. Na przełomie XIX i XX wieku jeszcze w latach 30. w wielu słowackich i czeskich wsiach wychodki były tylko u „lepszych ludzi”, tj. u księdza, nauczyciela, karczmarza Żyda i tych, którzy widzieli trochę świata. Sto lat temu były wsie na Słowacji, w których nie było ani jednego wychodka, w latach 30. 70% wsi ich nie posiadało, w latach 60. – ok. 10–20%. To nadal „rzadki luksus”. Bułgarski chłop specjalne budynki do wypróżniania uważał za zbędne, a nawet śmieszne. Od końca XIX w., urzędowymi nakazami był on przymuszony do budowania klozetów, które przez długi czas nie były używane. Również w tym samy czasie nakazywano, ze względu na coraz większą liczbę kuracjuszy, budowanie przybytków w Zakopanem, co było źle przyjmowane przez górali. Jerzy Kosiński wspomina w „Malowanym ptaku”, że z jedynej wygódki będącej dumą proboszcza, korzystano tylko przyjeżdżając do kościoła. Normalnie rzecz tę czyniono w szczerym polu. W „Konopielce” Edwarda Redlińskiego Kaziuk nie specjalnie pała chęcią do budowania wychodka: „E, nie będę desków marnował na czyjeś wydumki. Jak jej w chlewie kiepsko, niechaj kroi do waliski.” Również szlachta nie przywiązywała wielkiej wagi do ustępów. Jan Stanisław Bystroń: „Kto był uczciwy, wychodził z potrzebą na dwór, chociaż w trzaskający mróz. Kto zaś nie chciał zadawać sobie tej przykrości, zalewał w kominie ogień.” O tym, że wychodki były zbytkiem, i że z wypróżnianiem nie łączono wstydu, świadczy ich ówczesna budowa bez przedniej ściany, bez drzwi, często bez zadaszenia. A polska nazwa Sławojka przyjęła się w dwudziestoleciu międzywojennym od drugiego imienia premiera Felicjana Sławoja Składkowskiego, który odpowiednim rozporządzeniem nakazał budowę tego typu przybytków. Pozycje wyjściowe... Pozycje ciała w miejscu odosobnienia nie zawsze, wbrew pozorom były kucające. Słowaccy chłopi, Niemcy, mieszkańcy dużych zachodnich miast robili to na stojąco. Pojawił się też podział międzypłciowy – w starożytnym Egipcie, u niektórych ludów Afryki, wielu plemion Ameryk i Australii kobiety wypróżniały się na stojąco, a mężczyźni na siedząco. Z kolei na niemieckim Pomorzu odwrotnie, a na Bałkanach był podział nawet wśród płci pięknej: Serbki na stojąco, a Chorwatki przykucnięte. Pamiętajmy jednakże, iż „tryb kucany” jest uważany za zdrowszy i działa profilaktycznie względem chorób jelita grubego (hemoroidy, zapalenie jelita grubego), ponieważ pozwala na pełne wypróżnianie bez zalegania złogów, chroni także przed uszkodzeniami związanymi z chorobami prostaty (podrażnienia nerwu). Pozycja kucana jest pierwotną dla człowieka pozycją wypróżniania, choć może być problematyczna dla osób z chorobami stawów kolan. Napis na wychodku w jednej z restauracji w Szczawnicy nie pozostawia wątpliwości: „Tu się robi nie kucęcy Bo kto kuca nie siedzęcy Osra deskę samochęcy”. ...utrzyjzadkowe Do tego dochodzi ważna czynność kończąca manewry. Starożytni Rzymianie używali gąbek, które czekały na użytkowników nadziane na szpikulce. A czym się podcierano w historii ludzkości? Były to następujące utrzyjzadki: kapelusz, rękawiczki, firanki, chusteczka na szyję, obrus, poduszka, pióra, kocur, skóra cielęca i zajęcza, kura i kogut, liście kapuchy i trawy czy słomy (stąd powiedzenie „dałbyś dupie siana”). Z kłopotów wybawiał nieraz wskazujący palec, który wytarcie swoje znajdował na drzewie lub ścianie budynku. ...i uryno–technika Znana przypowiastka dzieje się w hotelu. Jan Himilsbach dzielił pokój z poetą, Mieczysławem Jastrunem – „Ustalmy, szczamy do umywalki czy nie?”. A potem już wedle instrukcji: „Przy korzystaniu z pisuaru należy podejść do niego jak najbliżej, nawet dotykając go lekko kolanami, pochylić się do przodu, wyjąć całkowicie narząd moczowy, lekko nachylić go w dół i...”. Tu wrodzona skromność nie pozwoli mi na dalszy cytat. Za to nieraz na ścianach kabin można znaleźć cenne wskazówki: „Spójrz w lewo spójrz w prawo, a teraz spójrz na górę, gdzie na ścianie, pod sufitem lub na suficie widnieje napis np. teraz szczasz na swoje buty”. „Nie szczyj, kiedy drogą kroczysz, bo spodnie zmoczysz”. Instrukcji nie potrzeba niektórym nocnym zmorom. Taki nietoperz musi pamiętać, by wisząc głową w dół, przed załatwieniem potrzeby odwrócić się o 180 stopni. Jean Feixas w „Histoire de la scatologie” imputuje: „Poważni eksperci proponują europejskim panom i paniom – nie mycie się we własnej urynie, ale regularne sikanie na buty w ramach zakonserwowania skóry”. Napisy kibelkowe Najstarszy polski bohomaz został wykonany w „miejscu dumania” na Wawelu: „Nic bez przyczyny”. W PRL było to miejsce polityczne. Bohater „Zezowatego szczęścia” Jan Piszczyk oskarżany jest o napisanie wywrotowego hasła, a w „Rejsie” mamy słynny napis „głupi kaowiec ” i pytanko: co pan robił w damskiej ubikacji? Czasem w przypływie szczerości pojawiają się hasła kibicowskie w stylu: „Nie pieprzcie o Bayernie, bo mam zatwardzenie”. A na koloniach hasła przeznaczone dla milusińskich typu: „Umyj siusiaka. Sanepid.” Jan Stanisław Bystroń żałuje: „Gdyby klozetowe napisy przetrwały do dzisiaj w większej ilości, wiedzielibyśmy więcej o obyczajach naszych przodków niż z tego, co mówią nam zabytki oficjalnej, wysokiej kultury”. Czas jednak biegnie nieubłaganie i za kilka lat napis nad pisuarem „Lać po ściance, a piana na dwa palce” będzie zrozumiały tylko dla nielicznych entuzjastów historii reklamy.” Ale i tak największe utrapienie mają Babcie klozetowe uprzątające napisy: „Zamknie się jeden z drugim i wypisuje co mu tam najgłupszego do łba pustego wpadnie”. Wszystko w myśl zasady: „Mądry pisze dla zabawy, głupi czyta bo ciekawy”. Nieodżałowane Babcie klozetowe Dość długą już brodę ma zagadka: „Jak się nazywa babcia klozetowa? Odpowiedź: – Pisuardessa. A Dziadek klozetowy?: Kauboj”. A jak wygląda syberyjska latryna?: – Dwa kije, na jednym wiesza się kufaję, a drugim się od wilków opędza. Krzysztof Skiba w swym songu zawodzi: „Pokochałem klozet babcię miała loki, czarne kapcie, brudny fartuch, sztuczną szczękę, obiad gotowała z wdziękiem”. Roman Polański wspomina swą etiudę filmową „Gdy spadają anioły" związaną z babcią klozetową. Aktor Gérard Depardieu wspomina: „Moja babka była piękną kobietą o jasnym spojrzeniu. Pracowała jako babcia klozetowa na Orly. Spędzałem z nią na lotnisku część wakacji”. Całkiem niedawno Franciszek Smuda znany z kwiecistych porównań rzekł: „Nie interesuje mnie to, kto jest trenerem Wisły. Może być Engel, a może być i babcia klozetowa”. Najsłynniejsza anegdotka dotyczy Jana Himilsbacha, który w „Spatifie” wtoczył się nieźle wstawiony do toalety i załatwiwszy swoją sprawę, babci klozetowej zostawił na tacy banknot o zbyt dużym nominale. Spostrzegłszy to babcia wybiegła za aktorem: „Panie Janku, ale to za dużo, pan się pomylił, oddaję, ja jestem uczciwa... – i dlatego tu, k... siedzisz” skwitował Himilsbach. Niezbyt częsty obraz widzieli do niedawna turyści na Międzynarodowym Dworcu PKS w Krakowie. Ku uciesze turystów postawiono tam chyba jedyną na świecie przenośną płatną toaletę ToiToi z... babcią klozetową. Jest to nasz niewątpliwy europejski wkład w dziedzinę „Toitologii fiskalnej stosowanej”. Jak dojdą do tego kasy fiskalne, poczujemy się naprawdę w Europie.
|